Ten jedyny rodzaj piasku, taki jaki jest na nadmorskiej plaży. Tak czysty, bo wymyty, wypłukany, naniesiony przez jesienne, zimowe i wiosenne sztormy.
Tak dobrze jest leżeć na nim z zamkniętymi oczami, gdy świeci słońce i słuchać szmeru, szumu, albo czasem ryku fal, ale wtedy to zazwyczaj mocno wieje. Gorzej jest po nim chodzić, chyba że blisko wody, bo tam jest twardy, ale im bliżej wydm tym bardziej zapadają się stopy, tym trudniej stawiać kroki. A jak ciężko jest biegać po takim piasku… Woda. Aż po horyzont. Na ogół czysta i pachnąca, choć czasami, szczególnie w okolicach Zatoki Gdańskiej zakwitają sinice i wtedy nie wolno się kąpać. Niekiedy tak ciepła, że można w ogóle z niej nie wychodzić, nie marznie się wcale! Ale to tylko czasami, bo zazwyczaj nie aż tak ciepła, a bywa, że podczas największych upałów docierają prądy gdzieś z dna i wtedy jest lodowata. Mimo to wielu ludzi nasz Bałtyk uważa za prawdziwe morze, natomiast kąpiel w morzach południowych przyrównuje do zanurzania się w ciepłej zupie.
Bywa spokojne, ale wtedy raczej nuda, lepiej gdy są fale. Gdy się stoi w wodzie i zbliża się taki ryczący bałwan wielki jak góra, trzeba wyskakiwać wysoko i nie dać się przewrócić, i fala przenosi człowieka w inne miejsce, i woda opada, stoi się na nogach, ale tu już zbliża się kolejna wodna góra, jeszcze większa… Zachody i ludzie wpatrzeni w znikające gdzieś za daleką wodą słońce jak w świętą hostię, albo wschody, gdy biegnie się brzegiem i powietrze jest tak cudownie rześkie, i woda pryska spod stóp, i robi się coraz jaśniej… I świeże ryby kupowane rano od rybaków prosto z kutra, i te już przyrządzone zjadane w smażalni, albo smak i zapach tych świeżo uwędzonych, przyniesionych do domu na kolację…